12. PKO Białystok Półmaraton - spodziewaj się niespodziewanego
Są takie biegi, które zostają z człowiekiem na długo. Nie tylko przez wynik, który udaje się osiągnąć, ale też przez całą otoczkę - klimat, emocje, ludzi, atmosferę miasta. 12. PKO Białystok Półmaraton był takim właśnie biegiem.
Do stolicy Podlasia jechałem z zamiarem dobrej zabawy, doświadczenia atmosfery dużej imprezy i biegu w pięknym mieście, stolicy regionu który darzę ogromną sympatią. Bez presji, bez konkretnych założeń, z otwartą głową. Wróciłem… z nową życiówką i cudownymi wspomnieniami. Nie mogę uwierzyć, że po raz pierwszy w życiu złamałem barierę dwóch godzin. Mój oficjalny czas 1:59:53 to wynik, o którym jeszcze niedawno nawet nie myślałem na poważnie i serio, już dawno przestałem w jego kierunku zerkać.
Po zeszłorocznym, pierwszym starcie w stolicy Podlasia wiedziałem, że ten bieg ma w sobie coś wyjątkowego. Organizacja? Klasa światowa. Wszystko dopięte na ostatni guzik – od pakietów startowych po strefę mety. Zero chaosu, dużo uśmiechu, perfekcyjnie przygotowana trasa. A klimat? Coś niesamowitego. Kibice, wolontariusze, mieszkańcy – wszyscy żyli tym wydarzeniem. Nie spostrzegłem negatywnych emocji czy jakiejś złości bo pozamykali ulice dla biegaczy. Ba, byłem świadkiem akcji, kiedy jeden z kierowców wysiadł ze swojego auta i krzyknął w kierunku biegaczy "Powodzenia wszystkim!". Mały gest, ale jaki wymowny. Czuć było, że to coś więcej niż tylko sport. To święto. I dla biegaczy i dla miasta.
Nie sposób nie wspomnieć o pogodzie – tak, była absolutnie… nieprzewidywalna. Przeszliśmy przez trzy pory roku w trakcie jednego biegu: słońce, wiatr, deszcz. Ale to tylko dodało całości charakteru. Zamiast narzekać – uśmiech, skupienie, krok za krokiem i cały czas do przodu. Warunki były wręcz idealne do tego, by biec swoje. Bez zrywów, bez spiny.
Ten bieg pokazał, że systematyczna praca, cierpliwość i radość z tego co się robi naprawdę się opłacają. Od dłuższego czasu trenuję spokojnie, konsekwentnie, bez ciśnienia. I nagle – bum! Forma siadła idealnie w dzień startu. Cały dystans pokonałem z uśmiechem, bez kryzysów, w pełnym skupieniu, ale i z ogromną radością. Po prostu biegłem. Czas okazał się dodatkową nagrodą - swego rodzaju bonusem.
Ale nie byłoby tego dnia bez moich dwóch najwierniejszych kibicek – Agi i Kingi. Dziewczyny oczywiście były ze mną w Białymstoku, czekały na mecie i razem ze mną przeżywały każdy kilometr (tak przynajmniej mówiły ;) ). Ich wsparcie to coś, czego nie da się opisać. To siła, która niesie, a Ich obecność sprawiła, że ta meta smakowała jeszcze lepiej.
12. PKO Białostocki Półmaraton to kolejny mały – a może całkiem duży – osobisty sukces. Zostawia mnie z pokorą, ale też z ogromną satysfakcją. W wieku 44 lat biję swoje rekordy, łamię kolejne bariery, które kiedyś wydawały się nie do ruszenia. I cieszę się tym jak dziecko.
A teraz… chwila oddechu i już zerkam w kierunku Łodzi – Bieg Ulicą Piotrkowską, już 24 maja. Ale do tego czasu chcę jeszcze przez moment nacieszyć się tym, co wydarzyło się w sercu Podlasia. Bo to był naprawdę wyjątkowy dzień. Zresztą zobaczcie sami...
Zdjęcia: RunPixie
7. Bełchatowski Bieg Nocny - wieczorna radość!
Las, słońce, piach czyli 56 minut biegowej rozpusty
Dziś po raz kolejny przekonałem się, że bieganie to nie tylko forma aktywności – to doświadczenie. Tym razem było to doświadczenie w pełnym słońcu, z zapachem lasu, piaskiem pod butami i wymagającymi odcinkami trasy.
III Gminny Bieg Leśny w Łękawie przyciągnął sporo ludzi – zarówno dorosłych, jak i najmłodszych adeptów biegania. Już od samego początku panowała świetna atmosfera. Dzieciaki biegnące w "Biegu Leśnych Skrzatów", dopingujący ich rodzice, znajome twarze z lokalnych biegów. Całość miała bardzo charakter rodzinnego pikniku. Ja również czułem się częścią tej małej, sportowej społeczności – tym bardziej, że na bieg przyjechałem razem z moimi dziewczynami. A wsparcie najbliższych zawsze daje plus 100 do lepszego samopoczucia.
Organizacyjnie – wszystko zagrało. Odbiór pakietu przebiegł sprawnie a biuro zawodów działało sprawnie. Choć trasa mojego biegu miała 10 kilometrów, to warunki sprawiły, że był to prawdziwy test wytrzymałości.
Biegliśmy w pełnym słońcu, a temperatura od samego rana dawała się we znaki. Trasa była zróżnicowana – momentami piaszczysta, z nielicznymi podbiegami. Nie brakowało też fragmentów płaskich, ubitych, na których można było złapać rytm. Były też odcinki z wystającymi korzeniami drzew, ale właśnie ta różnorodność sprawiła, że nie było mowy o nudzie.
To nie był bieg na życiówkę, to był bieg doświadczania – siebie, otoczenia, zmęczenia i radości z pokonywania kolejnych metrów. Mój zegarek zatrzymał się na 56:02 i patrząc na to, jak ciężkie momentami były warunki – jestem z tego wyniku naprawdę zadowolony.
Co ciekawe – nigdy nie byłem wielkim entuzjastą biegów leśnych. Zawsze bliżej mi było do asfaltu, równych tras i miejskich klimatów. Ale takie wydarzenia jak dzisiejsze przypominają mi, że warto czasem wyjść ze swojej strefy komfortu i posmakować czegoś innego. Zwłaszcza że przede mną kolejny start – już za dwa tygodnie 7. Bełchatowski Bieg Nocny. Tym razem asfalt, wieczór i inna energia. Ale dziś jeszcze zostaję myślami w Łękawie – z wdzięcznością, że mogę dalej biec.
12 lat biegania. 12 lat pisania.
8 kwietnia 2013 roku kliknąłem „opublikuj” po raz pierwszy. Nie sądziłem wtedy, że 12 lat później nadal będę to robił – i że w międzyczasie przebiegnę maratońskie 42 km i 195 m, zdobędę Koronę Półmaratonów Polskich i nadal będę łapał biegowego bakcyla przy każdej możliwej okazji. Ale stało się. Ten blog trwa, a ja razem z nim.
Doskonale wiecie, że nie jestem zawodowcem. Nie mam też super wyników. Mam za to pasję, buty do biegania i wystarczająco sporo samozaparcia, żeby wciąż ruszać tyłek sprzed kanapy. I wiecie co? To wystarczy.
Bieganie to więcej niż sport
Dla mnie bieganie zawsze było trochę ucieczką, a trochę powrotem – do siebie. Do myśli, których nie da się usłyszeć w biegu życia codziennego. Do emocji, które trzeba wybiegać. Do planów, które rodzą się w rytmie kroków. Przez te 12 lat zmieniło się wiele. Mam 44 lata, a czasem czuję się na 24, innym razem na 84. Ale najważniejsze, że wciąż chcę. Chcieć to połowa sukcesu.
I wiecie co jeszcze? W 2016 roku moje życie zatrzymało się na moment. Przeszedłem wtedy skomplikowaną operację neurochirurgiczną, która postawiła przede mną pytania o to, czy w ogóle wrócę do normalnego życia – nie mówiąc już o bieganiu. To był moment próby, walki nie tylko o zdrowie, ale o samego siebie. O marzenia. O zwykłe dni bez bólu i niepewności.
I udało się. Dzięki niesamowitym ludziom – lekarzom, rodzinie, przyjaciołom, znajomym – wróciłem. Do życia. Do biegania. Do bloga. Dziś wiem, że siła to nie tylko mięśnie i kondycja. To także upór, wdzięczność i świadomość, że nie jesteśmy sami. Nigdy.
A jeśli Ty też coś czujesz?
Jeśli czytacie moje wpisy – jest mi bardzo miło. Być może czytacie i macie swoje rozkminy. Może ktoś z Was boi się, że na coś jest już za późno. Że czegoś nie wypada w danym wieku. Albo że życie za bardzo przygniotło, żeby jeszcze coś zaczynać od nowa.
Pozwólcie, że powiem jedno: TO BZDURA!
Wiek to tylko liczba. A każda liczba może być początkiem nowego rozdziału. Czasem trzeba zrobić tylko jeden krok – ten pierwszy. Nie musi być perfekcyjny. Nie musi być szybki. Ale musi być Twój.
Co dalej?
Ja dalej biegnę. Po zdrowie, po lepszy humor, po jasność w głowie. Biegnę, bo mogę. Bo chcę. Bo to daje mi sens. I będę pisał, dzielił się tym dalej – nie po to, żeby kogokolwiek pouczać. Po prostu, żebyś wiedział(a), że nie jesteś sam(a) w tych swoich życiowych rozkminkach. I że zawsze można coś zmienić. W swoim tempie. W swoją stronę. Naprawdę – da się. Spójrzcie na mnie. Kiedyś blisko 130 kilogramowy gość, z papieroskiem w ręce, raczący się przy każdej możliwej okazji browarkiem i jedzonkiem, którego kaloryczność wykraczała poza wszelkie dopuszczalne skale.
Zmiana jest możliwa!
Dzięki, że jesteście ze mną już tyle lat. A jeśli dopiero dołączyliście – witajcie na trasie.