Po 7 latach wróciłem pobiegać na Pragę
Pierwszy start drugiej części sezonu za mną – i od razu wyjątkowy. Po siedmiu latach wróciłem na warszawską Pragę, żeby ponownie zmierzyć się z półmaratonem, w którym już kiedyś przeżywałem swoje małe biegowe święto. To właśnie tutaj, w 2018 roku, zrobiłem życiówkę w półmaratonie. Wynik, który poprawiłem dopiero w tym roku. Powrót na te ulice miał więc dla mnie wymiar symboliczny – trochę podróż sentymentalną, trochę test tego, gdzie teraz jestem - jako biegacz rzecz jasna.
Podróż i atmosfera przed startem
Do Warszawy wyruszyłem w sobotnie przedpołudnie z moją niezawodną ekipą – Agą i Kingą. Dla mnie jak zapewne wiece z wcześniejszych wpisów, takie wyjazdy to nie tylko bieganie, ale też czas z rodziną. Sama podróż była spokojna, bez pośpiechu i nerwów. Po około dwóch godzinach jazdy meldujemy się w stolicy. Odbieram pakiet startowy i do startu mamy czas wolny. Wspólnie z dziewczynami spacerujemy sobie po stolicy i cieszymy się fajną sobotą. Co do samego startu, przyznam, że nie czułem przesadnej presji, raczej lekką niepewność zmieszaną z ekscytacją. Wracały wspomnienia sprzed lat – obraz trasy, emocje z tamtego biegu, chwila, w której przekraczałem linię mety z nową życiówką. Tym razem wiedziałem, że nie idę po rekord, ale po kolejnego doświadczenie i przyjemność z samego startu.
Taktyka i plan na bieg
Założenie było proste – pobiec w miarę równo, bez szaleństw i niepotrzebnej presji. Chciałem, żeby ten start był spokojnym wejściem w drugą część sezonu, przygotowującym mnie do kolejnych wyzwań. Jednak każdy biegacz wie, jak łatwo wpaść w pułapkę atmosfery. Adrenalina, muzyka, tłumy zawodników – to wszystko sprawia, że nogi same chcą przyspieszać. Tak też było u mnie.
Pierwsze kilometry pokonałem szybciej, niż zakładałem. Wtedy wydawało się to świetnym pomysłem – czułem się dobrze, biegło się lekko. Ale doświadczenie podpowiadało mi, że może to się odbić czkawką w końcówce. Niestety, intuicja mnie nie zawiodła.
Trasa i jej wyzwania
Porównując trasę z 2018 roku, miałem wrażenie, że prowadziła w odwrotnym kierunku. Choć wiele fragmentów znałem, to jednak układały się w nieco inny obraz. Największym wyzwaniem były dla mnie długie, proste odcinki. Z jednej strony – pozwalały złapać rytm i trzymać tempo, z drugiej – ich monotonia była sporym obciążeniem psychicznym. Kiedy wiesz, że przed tobą ciągnie się kilkukilometrowa prosta, bez zakrętów czy zmian otoczenia, głowa zaczyna podpowiadać, żeby zwolnić. Do tego doszły warunki pogodowe. Liczyłem na wieczorną rześkość, a tymczasem było duszno i ciepło. Zdecydowanie nie były to wymarzone warunki do biegania. Widziałem sporo interwencji medycznych, co pokazuje, że nie tylko ja odczuwałem ciężar aury. Dodatkowo wiedziałem, że moja forma nie jest jeszcze szczytowa – to dopiero początek drugiej części sezonu.
Kibice i organizacja
To, co wyróżnia Półmaraton Praski, to atmosfera. Organizacja stoi na bardzo wysokim poziomie – wszystko jest dobrze przygotowane, oznaczenia czytelne, punkty odświeżania tam, gdzie trzeba. Ale największą siłą tego biegu są kibice.
Na trasie momentami tworzyli prawdziwe korytarze dopingu. Tłumy ludzi, którzy żywiołowo wspierali każdego biegacza, to coś, co naprawdę dodaje skrzydeł. Szczególnie zapadają w pamięć dzieci – z wyciągniętymi rączkami, czekające na przybicie „piątki”. I nie sposób im odmówić. To drobne gesty, które sprawiają, że bieganie w takich imprezach staje się czymś więcej niż tylko sportem. To spotkanie z ludźmi, którzy tworzą klimat i emocje.
Ostatnie kilometry i meta
Do 17. kilometra biegło mi się całkiem dobrze, ale później zaczęły wychodzić skutki zbyt szybkiego początku. Ostatnie cztery kilometry to była prawdziwa walka. Z każdym krokiem czułem coraz większe zmęczenie, a tempo spadało. To momenty, w których zaczynasz prowadzić dialog sam ze sobą – głowa mówi „zwolnij”, a serce i ambicja podpowiadają „biegnij dalej”.
Kiedy w końcu zobaczyłem linię mety, poczułem ogromną ulgę. Satysfakcja mieszała się z wyczerpaniem. Była radość, że kolejny półmaraton za mną, i świadomość, że zrobiłem krok do przodu w swojej biegowej drodze. Ale była też pokora – bo ten bieg pokazał, że emocje i brak konsekwencji w trzymaniu planu zawsze wystawiają rachunek.
Lekcja na przyszłość
Ten start to dla mnie przede wszystkim przypomnienie, że bieganie wymaga pokory. Zacząłem ciut za mocno i zapłaciłem za to w końcówce. To doświadczenie, które pokazuje, że warto ufać planowi i nie dać się ponieść chwili. Ale jednocześnie – nie żałuję. Każdy taki bieg uczy i daje coś, czego nie da się wyczytać z książek czy planów treningowych.
Kolejne cele
Teraz czas na krótką regenerację. Kolejny przystanek to Łowicki Półmaraton Jesieni 21 września. To właśnie tam sprawdzę, jak wygląda moja forma i czy wnioski z Pragi uda się wdrożyć w praktyce. Cały czas mam w głowie mój główny cel – jesienny maraton w Atenach.
Ten bieg przypomniał mi jedną ważną rzecz – nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem. I to jest normalne. Trzeba umieć zaakceptować swoje słabości, wyciągać wnioski i iść dalej. Bieganie to nie walka o rekordy, to nauka cierpliwości i pokory. Ale przede wszystkim ogromna radość!
fot. FotoMaraton
fot. FotoMaraton
fot. FotoMaraton
fot. FotoMaraton
fot. FotoMaraton
fot. FotoMaraton
fot. FotoMaraton











Brak komentarzy:
Prześlij komentarz