1/5 - Półmaraton Warszawski… pierwsze śliwki robaczywki?

Na pierwszy tegoroczny start czekałem z wielką niecierpliwością i całkiem sporym podekscytowaniem. Niemal każdego dnia z coraz większym zacieszem spoglądałem w kalendarz, odliczając dni do biegu. W końcu nadszedł właściwy czas…

W drogę…
Do stolicy ruszamy w sobotnie przedpołudnie. Podróż mija spokojnie i bez żadnych przygód. Po około dwóch godzinach docieramy pod Pałac Kultury i Nauki, gdzie mieści się biuro zawodów.  Ruch dość spory, ale nie ma co się dziwić, wszak liczba zapisanych na oba warszawskie biegi (oprócz połówki była również piątka- przyp. Seba) oscylowała wokół 20.000!!! Odbiór pakietu przebiegł bardzo sprawnie i bezproblemowo, w czym na pewno pomógł informator, który organizatorzy wysłali do uczestników. Ogólnie, nie ma się do czego przyczepić.  Po tradycyjnej fotce na ściance, spacerujemy po Expo i wolniutko zmierzamy do auta by przedostać się na Saska Kępę, gdzie mieścił się nasz nocleg. Późne popołudnie i wieczór spędzamy na ogólnej spacerowej regeneracji, eksplorując przy tym nasza piękna stolicę. Tradycyjnie też uzupełnione zostały węglowodany ;)

Dzień próby…
Wyspawszy się należycie po przyjęciu pożywnego, wysokoenergetycznego śniadania powoli rozpocząłem proces szykowania się do wyjścia. Kika minut po godzinie 10:00 ruszyliśmy w kierunku Stadionu Narodowego. Jako że od noclegu do biało-czerwonego obiektu było bardzo blisko, po chwili mogłem rozpocząć rozgrzewkę. Z każdą chwilą liczba biegaczy rosła ,  podobnie zresztą jak moja (I myślę że nie tylko moja) ekscytacja. Chwilę przed godziną 11:00 z głośników rozlega się “Sen o Warszawie” ale przyznam szczerze nie zrobił on na mnie takiego wrażenia, jak podczas maratonu w 2018 roku, kiedy to ciary latały po całym ciele. Tym razem było cicho i jakoś tak bez takiego kopa. No nic. Mija godzina 11:00 i… 

…wiosna wystartowała w Warszawie
Kilkunastotysięczny tłum biegaczy ruszył Mostem Poniatowskiego na trasę 18. Nationale Nederlanden Półmaratonu Warszawskiego. Jak mi tego brakowało! Pora wejść w rytm biegowy i cieszyć się z kolejnego startu. Nie miałem w głowie jakiegoś mega ambitnego celu jeśli chodzi o wynik. Założyłem sobie ukończenie biegu w czasie ok. 2:10 i taki właśnie był mój cel. Od samego początku nie zamierzałem się spieszyć, podpalać itp. Po prostu spokojny, rozsądny bieg. Tu muszę przyznać, że ciężko było mi wejść we właściwy rytm, zwłaszcza w pierwszej części biegu. Nie wiem, co było tego przyczyną, ale za nic nie mogłem tego przezwyciężyć. Na szczęście druga część biegu była już znacznie lepsza i taka, jaką chciałem żeby była. Nogi podawały, głowa spokojna - tak można było biec. Po drodze mnóstwo stref kibicowania i mega pozytywnych kibiców. Ogromny szacunek dla nich za wsparcie wszystkich biegaczy. Wracając do biegu, powrót na prawą stronę Wisły i świadomość zbliżającej się mety pozwoliły wykrzesać kolejne pokłady Energii i mocy, dzięki czemu biegło się lekko i mimo coraz większego zmęczenia nad wyraz swobodnie. W końcu jest i ona - upragnioną linią mety. Ależ czuję satysfakcję! Spoglądam na zegarek - 2:09:04! Jest poniżej 2:10 więc jestem bardzo zadowolony.  Odbieram medal, napoje i szukam mojego fan clubu ;)  Dziewczyny czekają na mnie przy wyjściu że strefy zawodników. Jeszcze tylko kilka fotek i ruszamy w drogę powrotną do domu. 

Było dobrze…
18. Nationale Nederlanden Półmaraton Warszawski zaliczony. Ostatecznie nie było najgorzej i jestem ze startu zadowolony. Oczywiście mogło być lepiej ale oddajmy sprawiedliwość - i tak było mega dobrze. Jest nad czym pracować i co poprawiać. Pierwsza ku temu okazja już 14 kwietnia podczas PKO Poznań Półmaraton. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Seba Biega , Blogger