Mały urlop, CrossFit i "Kleszczów na 5"

Świadomość nieuchronnie zbliżających się kilku wolnych dni sprawiła, że mimo natłoku obowiązków nabrałem dość sporo energii. Tę najlepiej uwolnić na biegach, wiadomo. W piątek jak zwykle wybrałem się na bieżnię, by zrealizować mój plan. 4 km podstawy i 2 km przebieżek poleciały zaskakująco szybko. Nim się obejrzałem, już wracałem do domu po zakończonym treningu.

Sobota to niemal tradycyjnie dzień spędzony w pracy. Dzień, który z racji mocno radosnych wydarzeń nieco się przeciągnął :) Konsekwencje owego przeciągnięcia były opłakane, bowiem nieco dłużej niż zwykle sobie pospałem i w rezultacie biegćanie rozpocząłem nieco później niż zwykle. Oj jak bardzo tego żałowałem! Bieg rozpocząłem kilka minut przed godziną 9:00 i już o tej porze było niewyobrażalnie gorąco. Na rozkładzie miałem 8 km i od pierwszych metrów wiedziałem, że będzie cholernie ciężko (i było). Poleciałem sobie po mieście, w nieco nowe rejony. Jak już wspomniałem, biegło się strasznie ciężko, zresztą mój czas - 54:39 dobitnie to pokazuje. Upalne człapanko. Po 5 kilometrze miałem chęć zakończyć i przejść do marszu. Na szczęście w porę opanowałem ten kryzys i wolno dobiegłem do końca. Dałem radę! Wolne coraz bliżej!
 W poniedziałek pod wieczór wybrałem się jeszcze na bieżnię i zaliczyłem po raz kolejny 4 km podstawy i 2 km przebieżek. Zadowolony wracam do domu - od jutra kilka dni wolnego! Następnego dnia rano pakujemy się z moimi dziewczynami do samochodu i ruszamy. Ruszamy odwiedzić rodzinę w malowniczej miejscowości Trzcianka w Wielkopolsce. Co prawda plan przewidywał, że w środę powinienem zrobić 7 km, ale porzuciłem tę opcję, na rzecz dłuższych spacerków w rodzinnym gronie. Bezwzględnie jednak stwierdzam, że tego właśnie potrzebowałem. W czwartek przemieściliśmy się do Gorzowa Wielkopolskiego, odwiedzić naszych serdecznych przyjaciół. Właśnie w Gorzowie, w Fabryce Formy miałem okazję spróbować zajęć CrossFit, na które wyciągnęła mnie Honia (dzięki raz jeszcze :)). Ciocia Wikipedia mówi, że CrossFit to program treningu siłowego i kondycyjnego, który opiera się na wzroście dziesięciu najważniejszych zdolności siłowych uznanych przez specjalistów. Podczas ćwiczeń rozwija się siłę i masę mięśni, aby wzmocnić siłę ruchu mięśni w życiu realnym :) A jak to wyglądało w "realu"? Dziesięć stacji z różnymi ćwiczeniami, które wykonywało się na czas (w moim przypadku 30 sekund) oczywiście w określonym, możliwie maksymalnym tempie. Ćwiczenia były przeróżne, od odbijania 7 kilowej piłki przez martwy ciąg, brzuchy po "pompki" na linach. Cały trening trwa ok. 30 minut. W tym czasie każdą stację zaliczyłem trzykrotnie. Uwierzcie, byłem potwornie zmęczony, ale mega szczęśliwy. Poziom endorfin sięgnął zenitu, podobnie zresztą jak poziom zakwasów niektórych mięśni. Byłem pod wielkim wrażeniem tej formy aktywności i będę chciał do niej wrócić. Może zima będzie do tego najlepszą porą?
Sobota była ostatnim dniem wyjazdu. Niestety, krótki urlop dobiegł końca i czas wracać do domu. Łatwo nie było, zwłaszcza, że wolne dni leciały niczym błyskawica. Była jednak jedna rzecz, która nastrajała optymistycznie - II "Kleszczów na 5", czyli bieg w "stolicy" najbogatszej polskiej gminy. 5 km nawet po urlopie nie wydawało się morderczym dystansem. Chciałem pokusić się tylko o jedno - zejść poniżej 30 minut. Taki mały cel minimum. Kilka minut po godzinie 10:00 wraz z moimi najwierniejszymi kibickami jedziemy do Kleszczowa. Na parkingu przy Solparku sporo już aut i biegaczy. Udaję się do biura zawodów po odbiór pakietu startowego i można powoli przygotowywać się do biegu. Na miejscu sporo znajomych, jest też wielu uczestników I Gminnej ZaDydszki. Atmosfera fajna, choć nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że sporo osób jest mocno nastawionych na wynik. Nie może to jednak dziwić, wszak kleszczowski bieg jest ponoć jednym z najszybszych na dystansie 5 km i zdecydowanie można o rekord powalczyć. Ja chciałem tylko zejść poniżej 30 minut :) Kilka minut po godzinie 12:00 ruszamy! Najpierw rundka po bieżni, czyli to co praktykuję niemal codziennie. Następnie ruszamy ulicami Kleszczowa. Pierwszy, drugi, trzeci kilometr jakoś lecą. Czwarty kilometr sprawił mi trochę problemów, ale nie były one na tyle silne by móc mnie złamać :P Ostatni kilometr staram się pobiec ile sił w nogach. Na ostatnich metrach ktoś krzyczy "Dawaj, bo cię dogania". No co to jest motywacja! Dobiegam do mety, spiker czyta moje imię i nazwisko, unoszę ręce w górę. Zrobiłem to! Znowu! Zaliczyłem kolejny bieg, na mojej szyi zawisł kolejny medal i świat stał się od razu piękniejszy. Oczywiście nie wiem jaki mam czas, ale wtedy to nie było istotne. Na mecie wszyscy sobie gratulują, wymieniają wrażenia. Jest naprawdę sympatycznie. Ostatecznie zajmuję 248 miejsce z czasem netto 27:37 i ten czas, uznaję za oficjalną życiówkę na 5 km :) 
Poniedziałek to powrót do planu, który z racji kilku wolnych dni uległ pewnym modyfikacjom. Zaliczam na Przytorzu 5 km podstawy i 2 km przebieżek. Endorfinki znów działają!
Łącznie przebiegłem ponad 1108 km :)

Oto kilka fotek z kleszczowskiego biegu :)




2 komentarze:

  1. Bardzo oryginalny medal. Gratuluje uzyskanego czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki bardzo :) Medal w istocie dość oryginalny :)

      Usuń

Copyright © 2014 Seba Biega , Blogger