Bieg Ulicą Piotrkowską - Rossmann Run 2025
Są takie biegi, na które czeka się z niecierpliwością. Nie dlatego, że to najważniejszy start sezonu. Ale dlatego, że wiesz, że to będzie prawdziwe święto biegania. Tak było właśnie z Rossmann Run 2025. Kiedy tylko pojawiły się zapisy – wiedziałem, że muszę tam być. I dziś, patrząc z perspektywy tych 10 przebiegniętych kilometrów, wiem jedno: warto było!
Na bieg pojechałem z moimi najwierniejszymi kibickami – Agą i Kingą. Taka wyprawa to nie tylko start, to czas razem, emocje dzielone w trójkę i wspomnienia, które zostają na długo. Łódź przywitała nas świetnie – organizacja na naprawdę wysokim poziomie. Wszystko czytelne, dobrze oznaczone, bez stresu i chaosu. Ekipa pracująca przy biegu była pomocna, konkretna, profesjonalna. I choć zmiana lokalizacji startu oraz biura zawodów (na Dworzec Fabryczny) mogła budzić obawy – wszystko okazało się zorganizowane perfekcyjnie, nawet kwestie parkingowe nie sprawiały żadnego problemu.
A sam bieg? Prawdziwa magia. Wystartowało ponad 8000 zawodników i zawodniczek – rekordowa frekwencja! Tłum był imponujący, ale miejscami wręcz… zbyt gęsty. Momentami robiło się ciasno, trudno było utrzymać równe tempo, o wyprzedzaniu nie wspominając. Ale może właśnie to było piękne – ten wspólny rytm tysięcy nóg, to poczucie, że biegniesz w czymś większym niż tylko własny wynik.
Sama trasa też nie była wcale łatwa. Zwłaszcza druga jej część dała się we znaki. Ale to, co zostaje w pamięci na długo, to moment, kiedy trasa wkracza w ulicę Piotrkowską. Serce Łodzi rozbrzmiewające muzyką, dopingiem, okrzykami. Ludzie przed licznymi lokalami, machali, krzyczeli, klaskali – czułem się jak niemal jak bohater, choć biegłem "tylko" w amatorskim biegu na 10 km.
Mój czas? 53:31.Jestem z niego bardzo zadowolony. Bo wiem, jak wyglądał ten bieg, jakie były warunki, jak wiele dałem z siebie. Nie zawsze chodzi o życiówkę – czasem bardziej o to, jak się czujesz na mecie. A ja czułem się świetnie. Dumny. Spełniony. Szczęśliwy.
To prawdopodobnie był mój ostatni start w pierwszej części sezonu. Teraz czas na oddech, spokojne bieganie bez presji, regenerację i kilka tygodni biegania dla czystej przyjemności. A potem? Muszę przyznać, że jesień zapowiada się naprawdę ciekawie. Już teraz mam w kalendarzu trzy starty:
– Wizz Air Warsaw Praski Night Half Marathon – to będzie mój powrót na praską trasę w Warszawie po 7 latach! Ostatni raz biegłem tam w 2018 roku, a wspomnienia wciąż są żywe.
– 43. Łowicki Półmaraton Jesieni – zupełnie nowy kierunek, debiut w tej imprezie i ogromna ciekawość, co przyniesie ta biegowa przygoda.
– Silesia Half Marathon w Katowicach – powrót po dwóch latach. Pamiętam ten bieg doskonale i już nie mogę się doczekać, by znów poczuć klimat Stadionu Śląskiego.
Ale to nie wszystko.Jesień przyniesie jeszcze kilka biegowych akcentów, w tym jeden szczególny. Wyjątkowy, ważny, długo wyczekiwany. Ten, do którego przygotowuję się w głowie i w sercu. Ten, który ma w sobie coś więcej niż tylko dystans do pokonania. Na razie zostawię Was z tą nutą tajemnicy… Ja już wiem. Ale jeszcze nie zdradzę. Czas na kolejny etap. Kolejną podróż. Kolejną historię do zapisania na biegowych kilometrach. Do zobaczenia na trasie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz