Co warto obejrzeć na Netflixie czyli Seba poleca


Każdy z nas walczy w domowych pieleszach by nie zwariować w tej całej sytuacji związanej z koronawirusem. Szukamy sposobu na ten niełatwy czas - gramy w planszówki, bawimy się, wygłupiamy, surfujemy po necie, czytamy książki. Co jednak robić, gdy jesteśmy wystrzelani jak bezpieczniki i najchętniej zrelaksowalibyśmy się na kanapie z kubeczkiem ulubionego napoju. Człowiek chętnie zwiesiłby oczy na jakimś ciekawym filmie tudzież serialu. Tu z pomocą przychodzi Netflix. Przyznam, że sporo czasu trwało zanim zdecydowałem się wejść w posiadanie dostępu do tej rozrywkowej platformy. W końcu jednak się przekonałem i od kilku miesięcy cieszę się możliwością oglądania interesujących filmów i seriali. 

Nie mam ściśle sprecyzowanych i ulubionych gatunków, które oglądam pasjami. Po prostu, jak coś mnie zainteresuje, ktoś coś poleci – włączam i oglądam. W ostatnim czasie ogarnąłem kilka fajnych tytułów i w tym poście chciałbym Wam nieco o nich napisać. W ramach totalnego "offtopiku" 


Odkąd pamiętam, zawsze byłem entuzjastą dobrych produkcji dokumentalnych i od dwóch netflixowskich dokumentów chciałbym zacząć. Oba dotyczą tematyki sportowej – „Formuła 1 – jazda o życie” i „Sunderland – aż po grób”. Pierwszy dokument, jak sama nazwa wskazuje dotyczy świata wyścigów Formuły 1. Dodam, że świata nieco dla mnie kosmicznego (bo F1 dla mnie to zawsze Senna, Prost, Mansell, Hill, Berger i inni) i odległego. Poznajemy tu od kuchni zespoły biorące udział w tych elitarnych wyścigach. Co ciekawe, na to środowisko patrzymy oczami dyrektorów zarządzających poszczególnych teamów, ich kierowców i właścicieli. Obserwujemy ich codzienną pracę, ich rozterki, dylematy i rzecz jasna problemy. Dokument ten pokazuje również jak bardzo bezwzględne i bezkompromisowe jest to środowisko. Dla fanów szeroko pojętego motosportu pozycja obowiązkowa. 


Druga z wymienionych produkcji weszła mi niesamowicie. Bardzo bliska jest mi tematyka klubów sportowych, jednak nie w ujęciu sportu samego w sobie ale bardziej jako organizacji sportowej, struktury jej działalności na wszystkich możliwych szczeblach. Zwłaszcza, że znaczną cześć swojego zawodowego życia spędziłem właśnie w klubie piłkarskim. W produkcji Netflixa o tym zasłużonym dla wyspiarskiej piłki klubie piłkarskim mamy prawdziwe, angielskie futbolowe mięsko. Nie chcę spojlerować, ale w tym dokumencie mamy dotkniętą bardzo szczegółowo każdy element działalności klubu – od szatni przez kuchnię (dosłownie), administrację, ośrodek szkoleniowy, zarząd, właścicieli na kibicach rzecz jasna skończywszy. W serialu tym mamy wrażenie, że oglądamy dokument o naszym klubie, wchodzimy w głąb jego struktury. Poznajemy jego bolączki, problemy z jakimi borykają się wszyscy jego pracownicy i co wkurza kibiców.  Niesamowitym zbiegiem okoliczności jest fakt, że pierwsza seria była kręcona w sezonie zaraz po spadku klubu z Premier League, kiedy wszyscy myśleli o powrocie do elity. Rzeczywistość okazała się z goła inna i klub… zresztą obejrzyjcie sami. 

Obie produkcje są bardzo do siebie podobne i mimo że dotyczą tak różnych dyscyplin sportowych, to znajdujemy w nich bardzo podobne elementy. Jeśli lubicie dokumenty dotykające tematyki sportowej, nie możecie obok nich przejść obojętnie.

Dobra, dość o serialach. Pora na porządny film. Surfując po bezkresie internetu trafiłem na krótką recenzję filmu Brud (The Dirt) czyli fabularyzowaną biografię zespołu Mötley Crüe – legendarnej amerykańskiej kapeli grającej nieco ostrzejszą odmianę rocka. Jeśli o nich nie słyszeliście, to  zapewno słyszeliście o ich perkusiście - Tommym Lee, który oprócz tłuczenia w bębny ma na koncie małżeństwa ze znanymi aktorkami Heather Locklear i TĄ Pamelą Anderson. Zostawiając jednak pudelkowe klimaty… Brud to naprawdę fajnie pokazana historia zespołu, który w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia był na światowym topie. Panowie nie tylko mocno grali ale również grubo potrafili się zabawić. W filmie mamy wszystko – trochę komedii, trochę sensacji,  dramatu i sporo dobrej muzy – słowem, w tym filmie jest wszystko. Dosłownie i w przenośni o czym przekonacie się po scenie z legendarnym Ozzym Osbournem ;) Film ogląda się bardzo dobrze, jest on niesamowicie odwzorowany względem rzeczywistości o czym można przekonać i znaleźć potwierdzenie podczas napisów końcowych. Jeśli lubicie mocniejszą muzykę rockową to jest to pozycja obowiązkowa. Zresztą myślę, że i nie tylko fanom rocka ów film się spodoba. Spotkałem się z opinią, że jest to najlepszy muzyczny film biograficzny ostatnich lat, lepszy nawet od kultowego już Bohemian Rhapsody. Czy tak jest faktycznie? To już pozostawiam Wam – zobaczycie i ocenicie.

Netflix to naprawę fajna sprawa i każdy znajdzie w nim coś dla siebie. Ja już zacieram ręce bo lada chwila – 1 kwietnia rusza druga seria "Sunderland – aż po grób". Oj będzie co oglądać, Football bloody hell :) A Wy korzystacie może z Netflixa? Jakie filmy bądź seriale polecacie?


Zdjęcie pochodzi ze strony www.pixabay.com

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Seba Biega , Blogger