Bieg Tropem Wilczym
Od dziesięciu lat pierwszego dnia marca obchodzimy w Polsce Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych. W całym kraju odbywają się rozmaite uroczystości patriotyczne, a jednym z bardzo istotnych punktów tego dnia jest bieg Tropem Wilczym – największy bieg pamięci w Polsce. Po zeszłorocznej absencji, w tym roku znów stanąłem na starcie tej imprezy, która w moim mieście przeszła znaczną metamorfozę.
W tym roku organizatorzy znacząco zmienili formułę biegu. Pierwsza zmiana dotyczyła miejsca biegu. Zamiast po Parku Olszewskich tym razem biegane było po lesie wokół tzw. „ługów bełchatowskich”. Moim zdaniem zdecydowanie zmiana na plus. Przede wszystkim dlatego, że taki bieg w lesie doskonale oddawał charakter tej imprezy. Nie wiem jak inni uczestnicy, mnie podobało się to bardzo ponieważ momentami można było wczuć się po trosze w rolę tych, ku pamięci których biegliśmy.
Druga, bardzo istotna zmiana dotyczyła dystansu. W tym roku zamiast 5 km organizatorzy zafundowali biegaczom symboliczne 1963 m – co było bezpośrednim nawiązaniem do roku, w którym zginął w walce ostatni Żołnierz Wyklęty – Józef Franczak ps. Lalek. Symbolika jak najbardziej na plus, jednakże z biegowego punktu widzenia – ciut mało. Piąteczka byłaby całkiem spoko. Aha, no i nie było pomiaru czasu ani klasyfikacji. Ot takie rekreacyjne bieganko.
W końcu ostatnia zmiana – Bieg Tropem Wilczym wyleciał z Bełchatowskiej Triady Biegowej. Nie będę oceniał czy to dobrze czy źle. Każdy ma na ten temat swoje zdanie.
Na miejsce startu docieram z moją stałą ekipą kilkanaście minut przed 12:00. Tradycyjne rozmowy ze znajomymi, rozgrzewka i w bonusie wpadł mały wywiad dla lokalnej telewizji. Fajna, krótka rozmowa dotycząca biegu – zresztą sami zerknijcie ;)
Punktualnie o godz. 12:00 grupa rekonstrukcyjna efektownym wystrzałem daje sygnał do startu. Blisko 200 biegaczy rusza na leśne szlaki by uczcić pamięć tych, którzy walczyli o Wolną Polskę.
Bieg mija szybko i przyjemnie, jak to zwykle u mnie – bez zbędnej spiny i po kilku minutach melduję się na mecie. Jeszcze tylko medal, zupka i po wszystkim. Jako, że dystans biegu był symboliczny, a w niedzielę lubię sobie potruptać nieco dłużej, żegnam się z moimi dziewczynami, które wracają do domu, a ja lecę zrobić jeszcze kilka dodatkowych kilometrów.
Kolejna impreza biegowa w tym roku zaliczona. Fakt, do tej pory były biegi rekreacyjne i luźne. Następny na rozkładzie Zelów i tamtejszy Szus o Czółenko. Liczę na mega fajny i sympatyczny bieg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz