Moje tureckie bieganie

Nie pamiętam bym kiedykolwiek w swoim życiu miał tak zwariowany okres, jak ostatnie trzy tygodnie. Teraz, kiedy siedzę wygodnie na kanapie pisząc niniejszy tekst wciąż ciężko mi uwierzyć w to, jak życie potrafi zaskakiwać i że niczego nigdy nie można być pewnym :) 

Wtorek, 20 dzień stycznia (przy okazji moje imieniny). Dzień zaczął się tak zwyczajnie. Pobudka, praca - słowem dzień jak każdy inny. Po pracy wyjazd do Zgierza a wieczorem w planach wizyta na siłowni. Kilka minut po godzinie 13 dostaję telefon od szefa - Seba jest sprawa, czy nie pojechałbyś służbowo do Turcji na dwa tygodnie? Chyba nie znam osoby, która by odmówiła. Wyjazd w czwartek w nocy, więc niewiele czasu na ogarnięcie się. W związku z wylotem, musiałem pozałatwiać sporo formalności i powiem szczerze - naprawdę nie ma rzeczy niemożliwych. Wszystko się da!

Czas do wyjazdu minął ekspresowo i nim się obejrzałem zmierzałem w stronę berlińskiego lotniska Tegel, skąd lecieliśmy do tureckiej Antalyi. Podróż jak to podróż, nie ma co opisywać. W jej trakcie zastanawiałem się tylko, jak będzie wyglądać moje "tureckie" bieganie?

Już pierwsze wyjście przysporzyło mi sporą dawkę adrenaliny. Otóż postanowiłem, że pierwszy dzień w Antalyi rozpocznę od małej, porannej przebieżki po okolicy. Wyszedłem przed hotel, jest jeszcze ciemno. Mała rozgrzewka i ruszam. Mijam szlaban i stanowisko ochrony i ruszam przed siebie. Gdzieś w oddali słyszę ujadanie psów. Pomyślałem, nic strasznego, ignoruję i biegnę dalej. Nagle szczekanie jest coraz głośniejsze i słyszę coś w rodzaju biegu. No nie! Sympatyczne tureckie i raczej bezpańskie pieski postanowiły powitać obcokrajowca na swej ziemi. Co ja się przestraszyłem! W tył na lewo i ogień do hotelu. Uwierzcie, jeszcze w życiu tak szybko nie biegłem. Po chwili zacząłem się zastanawiać, co tu robić? Na zewnątrz raczej nie pobiegam, ale przecież nie odpuszczę. Muszę tylko znaleźć jakieś miejsce. I znalazłem – boisko piłkarskie! Kilkanaście kółek i trening można uznać za udany. Uff. Trzeba przyznać że lgną do mnie pieski, nie ma co :) Ktoś mi powiedział nawet, że chyba powinienem wykupić ubezpieczenie nawypadek pogryzienia przez psy. Kto wie, może tak zrobię?

Mój pobyt w Turcji był typowo służbowy i to właśnie obowiązki, których było co niemiara, wyznaczały mi rytm dnia. Czasami na bieganie po prostu nie było czasu, innym razem mogłem wygospodarować kilkadziesiąt minut by odbyć trening. Starałem się biegać zawsze minimum 40 minut. Biegałem po boisku, kilka razy fajnymi ścieżkami wokół hotelu. Kilka razy zdarzyło się pobiegać na mechanicznej bieżni ale tylko ze względu na średnie warunki atmosferyczne (cholernie porywisty wiatr). Najbardziej niesamowity był jednak bieg po plaży przy wschodzącym słońcu. Mega!

Po powrocie dałem sobie kilka dni na aklimatyzację i już w niedziele znów pobiegałem na mojej ulubionej bieżni. Tym razem zamiast mandarynek i pomarańczy na drzewach, śnieg i mrozik. Ale wiecie co? Zupełnie mi to nie przeszkadza, bo nasza zima jest piękna!

Na koniec ogromne podziękowania kieruję do mojej Agi, która nie dość że mocno mnie na wyjazd namawiała, to jeszcze świetnie ogarnęła mnóstwo tematów, które do tej pory były moją domeną :) Chapeau bas!









2 komentarze:

  1. Bardzo lubię biegać w nowych miejscach, na wyjazdach.. to taka miła odskocznia od codzienności : )

    OdpowiedzUsuń
  2. Tym bardziej jeśli w tej codzienności są zupełnie inne warunki atmosferyczne :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Seba Biega , Blogger