Żona (i ja) na bieżni

Ostatnio ktoś mnie zapytał: "Seba, nie nudzi ci się ciągłe bieganie na bieżni? Przecież to jest cholernie monotonne". Jak myślicie, co odpowiedziałem? Oczywiście że mi się nie nudzi. Racja, nie jest to urozmaicone widokami bieganie po mieście czy lesie, ale to w końcu bieganie! Biegam bo lubię, bo chcę, bo mi się to podoba! Bieżnia? Takie samo dobre miejsce jak osiedlowe chodniki czy leśne szlaki, którymi oczywiście lubię sobie czasami też podreptać. Reasumując ten krótki wstęp - najważniejsze jest bieganie. Miejsce to moim zdaniem kwestia drugiego planu!
Drugi dzień treningowy w minionym tygodniu przesunąłem sobie na czwartek, a to za sprawą pierwszego treningu biegowego mojej żony. Po wielu namowach i rozmowach Aga zdecydowała się spróbować swych sił w bieganiu i ku mojej uciesze wspólnie czwartkowego poranka udaliśmy się na bieżnię. Krótka rozgrzewka i ruszamy. Ja tego dnia miałem do przebiegnięcia 7 km, Aga natomiast ile da radę :) Małżonka podeszła do biegu z rozsądkiem, bowiem co jakiś czas robiła bieg zmieniała w marsz. Aga przebiega 2 km i ok. 200-250 metrów. Pierwsze koty za płoty! Naprawdę jestem dumny, bowiem nie dość że przebiegła, to ma chęć na więcej :P Nie mogę się już doczekać kolejnej wspólnej biegowej wyprawy :)
Piątek był dniem wolnym od pracy. Dzień który normalnie by się zaczął długim wylegiwaniem w łóżku, późnym śniadaniem i kawką. Nie tym razem. Kilka minut po godzinie 7 rozpoczynam 5 kilometrów biegu podstawowego do którego dokładam jeszcze przebieżki. Łącznie pokonuję 7 km i tuż po godzinie 8 jestem po wszystkim. Endorfiny działają :)
Niedziela to jak doskonale wiecie dzień w którym biegam rano. Tym razem nie wyszło z różnych względów :P Za karę dodałem sobie do planu jeden kilometr i łącznie miałem do zrobienia dyszkę. Po godzinie z małym haczykiem kończę dość ciekawy bieg. Dlaczego ciekawy? Na początku deszcz, potem wiatr, do tego w pewnym momencie istna patelnia. Masakra. Niebo zmieniało swoja barwę z prędkością światła. To ciemne chmury, to za chwile słońce. Ciekawe zjawisko, nie ma co :)
Poniedziałek to jak zwykle bieg podstawowy i przebieżki. Ten pierwszy liczył 4 km, przebieżki zaś tradycyjnie 2 km, ale tym razem z przerwami liczącymi 90 sekund. Przyznaję, było nieźle.
Na zakończenie jeszcze jedna kwestia. Podczas niedzielnego biegania w oczy rzucił mi się swoisty śmietnik na terenie bieżni i boiska piłkarskiego. Wszędzie walały się plastikowe butelki po napojach i inne śmieci. Ludzie, czy tak ciężko jest wziąć butelkę ze sobą i wywalić ją do najbliższego kosza? Czy jest to takie ciężkie zajęcie? Pewnie, lepiej pieprznąć pustą butlę byle gdzie, ktoś przyjdzie i sprzątnie. Gratuluję, naprawdę gratuluję inteligencji! Eeeeeeh 
W najbliższą niedzielę Bieg rekreacyjny. W tym roku mam nadzieję w końcu w nim wystąpić. Zapewne na starcie Biegu Krasnala stanie moja córcia :) Oby tylko pogoda dopisała :)
Łącznie przebiegłem: 1132 km.

4 komentarze:

  1. Super że zaszczepiłeś biegowego bakcyla żonie. Podobno we dwoje jest raźniej. Ja jednak na nic nie zamieniłbym samotnego biegania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, jedno i drugie ma swoje dobre strony. Samotne bieganie to rewelacyjny sposób na odreagowanie, wyciszenie się i naładowanie endorfinami. Bieg we dwoje to fajna rekreacja i ciekawy sposób na spędzenie wspólnie czasu.

      Usuń
  2. brawo dla żony :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © 2014 Seba Biega , Blogger