Godzinka po śnieżnej bieżni (8/12/2013)

Odpoczynkowy tydzień dobiegł końca. A był to tydzień naprawdę mocno wypoczynkowy, bowiem od zeszłej niedzieli aż po dzisiejszy poranek nie przebiegłem ani jednego kilometra. Ktoś zapyta dlaczego odpuściłem? Po części z powodów zdrowotnych, po części z powodów bliżej mi nie znanych :P We wtorek dopadło mnie coś dziwnego, coś czego chyba nigdy nie doświadczyłem. W jednym momencie opadłem z sił, nie miałem chęci na nic. Najprostszy nawet gest czy ruch ręką sprawiał dość duży problem. Praktycznie całe popołudnie przespałem z temperaturą oscylującą w granicach 38 kresek. Pomyślałem sobie, że jutro przejdzie i pobiegam. Niestety, nic z tego. Samopoczucie raczej średnie, jakieś "mulenie" żołądku, no dramat. Szczerze mówiąc nie lubię jak walą mi się plany, ale tu wyjścia nie było. Nie miałem zamiaru ryzykować dodatkowych atrakcji. Postanowiłem że do niedzieli dam sobie spokój. 

Właśnie dziś powróciłem na moją bieżnię, by godzinkę po niej podeptać. Na bieżni troszkę śniegu - miejscami po kostki, miejscami po podeszwę. Tam gdzie było po kostki czułem się momentami niczym pewien bokser przygotowujący się do walki w czwartym o nim filmie:


Fajny mrozik, piękne słońce i tylko ja na bieżni. Warunki wręcz wymarzone. Niestety tę idyllę skutecznie popsuł sygnał GPS, który podczas każdego niemal okrążenia "się gubił". Miało to wpływ na moje czasy. Biegłem raczej w normalnym jak na mnie tempie i niby wszystko ok, ale... Trzeci kilometr w 8:46 a szósty w 9:55?!?!?! No już były jakieś jaja. Przecież tyle to chyba miałem jak biegać zaczynałem! Generalnie właśnie po trzecim kilometrze już wiedziałem, że wynik mojego dzisiejszego biegania będzie średnio-masakryczny. Jak wytłumaczyć fakt, że w zeszłym tygodniu w ciągu godziny przebiegłem 10 km (bez kilku metrów) a tydzień później w zbliżonym czasie Mundek mi zalicza 8 km i 510 m? Poza trzecim i szóstym kilometrem moje czasy przedstawiały się następująco: 1 km - 6:09, 2 km - 6:27, 4 km - 6:35, 5 km - 6:37, 7 km - 6:41, 8 km - 6:41. Eeeeeeeeh, już nawet nie chce mi się o tym pisać. Z kronikarskiego obowiązku dodam, iż spaliłem dziś wg. Mundka 1106 kalorii. Mój cały bieg trwał 1:01:11 i jak już pisałem, przebiegłem 8 km i 510 m. Mieszane uczucia... 

Póki co, przechodzę teraz na trzy treningi w tygodniu. Niedziela to na pewno 60 minut, wtorek i czwartek prawdopodobnie 40 - 45 minut. Do tego zamierzam w środy dorzucić trzy serie sprawnościowe. To oczywiście chwilowy plan, na pewno do końca roku. Od 5 stycznia rozpoczynam przygotowania do startu w biegu na 10 km który odbędzie się podczas łódzkiego Maratonu Dbam o Zdrowie. Czas na nowe bodźce i motywacje. Chcę poczuć tę adrenalinę i te emocje o której czytam i słyszę od biegaczy regularnie startujących w rozmaitych biegach.

Łącznie przebiegłem: 546 km i 680 m.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2014 Seba Biega , Blogger