Bełchatowska Piętnastka

Na ten bieg czekałem długo, bo aż cały rok. Pamiętam zeszłoroczną edycję z perspektywy obowiązków zawodowych i to, z jaką zazdrością patrzyłem na biegaczy biorących udział w "Bełchatowskiej Piętnastce". Obiecałem sobie wtedy, że nic już nie stanie na przeszkodzie, bym stanął na linii startu i przebiegł 15 kilometrów ulicami mojego miasta.

Rok zleciał... hmmmm szybko? Nie, rok po prostu zleciał i z nieukrywaną radością przyjąłem informacje, że tegoroczny bieg odbędzie się 23 listopada. Zgłoszenie wypełnione i można odliczać czas do godziny "zero". Temat przygotowań pominę, wszak na blogu i na facebookowym profilu kilka wpisów o tym było. Skupię się na samym biegu. Tu muszę się pochwalić, ponieważ udało mi się przekonać do startu mojego szwagra Pawła dla którego był to debiut w zorganizowanym biegu! 
Po godzinie 9:00 udaję się do hali Energia, gdzie mieści się biuro zawodów celem weryfikacji i odbioru pakietu startowego. Po wejściu na halę odnajduję swoją literkę i tu się okazuję, że nie podszedłem do właściwego stanowiska, bowiem mieszkańcy Bełchatowa  mieli stanowisko osobne. Fajne to rozwiązanie i myślę, że dla bełchatowian na pewno spore ułatwienie. Odbiór pakietu przebiega bardzo sprawnie i w sympatycznej atmosferze. Przy stanowisku spotykam Prezesa Bełchatowskiego Klubu Lekkoatletycznego - Artura, z którym zamieniam kilka słów i ... robimy sobie wspólną fotkę :) Kręcę się jeszcze po hali, w której co rusz spotykam znajomych ale czas wracać do domu, wszak trzeba się szykować. Wspólnie z Agą (moją żoną :P) jedziemy na Przytorze zostawić najmłodszą członkinię rodziny u babci i przy okazji zgarniamy Pawła. Końcowe odliczanie trwa!
Pod "Energią" meldujemy się kilka minut po 11:00. Pierwsze co rzuca mi się w oczy to mnóstwo biegaczy. Kurcze, to naprawdę duży bieg. Są Spartakusi, są też przedstawiciele Amatorskiej Szkoły Biegania (świetne kurtki i koszulki!), jest też mnóstwo, mnóstwo znajomych. Każdy ma swój cel na ten bieg. Moim jest jego ukończenie i dobra zabawa. Wiem, że dla niektórych brzmi to irracjonalnie, ale własnie taki miałem plan na ten bieg. Życiówka? Nie, dziękuję. Pobiegnę tak jak będę mógł najlepiej i na tyle, na ile pozwoli mi mój ponad 100 kilogramowy organizm. Wspólnie z Pawłem rozgrzewamy się i oczywiście spotykamy kolejnych znajomych. Są też moi rodzice, z którymi zamieniam kilka zdań (wielkie dzięki za wsparcie!). Po chwili stajemy na linii startu, potężny strzał (z armaty) i ruszamy. Początek jak zwykle w ślimaczym tempie, ale tak to już jest na starcie, zwłaszcza jak się startuje z dalszej pozycji. Od razu podbieg, ale siły są więc dajemy radę. Pierwsze dwa kilometry biegnę wspólnie z Pawłem, jednak potem szwagier nieco zwolnił i dalej biegłem sam. Biegło mi się fajnie, ale miałem wrażenie, że chyba trochę za szybko. Pierwsze 5 km przebiegam w czasie 30:42 - i to faktycznie trochę szybciej aniżeli na moich treningach. Tu jeszcze wtrącę taką ciekawostkę - gdy ja zbliżałem się do 5 km, przeleciał koło mnie niczym F-16 prowadzący całą stawkę Kenijczyk. Facet mknął dla mnie z prędkością światła, krok taki jak moje pięć. Szok! I teraz próbujesz znaleźć w sobie pozytywy i jedyny jaki ci przychodzi do głowy to "zejdź chłopie z trasy i się nie ośmieszaj :P". Oczywiście myśl ta jak szybko mi do głowy przyszła, tak szybko z niej wyleciała, przecież dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą! Biegnę więc, jest dobrze. Dyszkę zaliczam w 1:02:49 i po chwili włącza mi się kryzys. Podbieg na Dąbrowskiego kosztuje już sporo sił, a ja mam nieodparte wrażenie, że zwalniam i nie mam sił. Wiem jednak, że muszę to przetrzymać, że muszę dać radę. Fajnie nakręcają mieszkańcy osiedla Olsztyńskiego, którzy dopingują przed swoimi domami, a nawet przygotowali specjalną ławeczkę ( jak się później dowiedziałem - dla zmęczonego biegacza). Jakbym wiedział, to bym usiadł. Gorzej, że potem bym pewnie nie wstał :) Przede mną kolejny podbieg i tu już naprawdę nie jest do śmiechu. Nogi jak z ołowiu nieść nie chcą w cale a tu jeszcze 3 km. Na szczęście przede mną spory odcinek z górki, więc można złapać oddech i lecieć dalej. Na wysokości basenu, kontrolnie oglądam się za siebie, czy przypadkiem nie mam w zasięgu wzroku Pawła. Niestety, wciąż biegnę sam. Przede mną ostatni podbieg, zaciskam więc zęby i biegnę. Na 14 kilometrze odwracam się i kogo widzę? Paweł leci jak poparzony :) Dogania mnie, zamieniamy dwa słowa i ten mi ucieka :) No proszę, mamy oto drugi oddech biegacza. Też bym tak chciał :) Przede mną ostatnie 500 metrów. Nie wariuję, biegnę swoim tempem, po chwili widzę już balon z upragnionym napisem "META". Nareszcie! Kilkanaście sekund później kończę swój debiut w "Piętnastce". Na czas oczywiście nie spojrzałem, ale wydawało mi się że jest coś w granicach 1:38. No nic, później sprawdzę :) Na mecie czeka na mnie Aga, jest też Grzesiu (brat) i Ania (bratowa) jest też Paweł. Odbieram medal i już jest mi szkoda, że to koniec. Zmęczony, ale cholernie szczęśliwy idę do hali. Po chwili zostaję poproszony o krótki wywiad przez studio filmowe Klatka, które robiło relację z biegu. Rozmowa dotyczyła... bloga a w zasadzie łączenia biegania z blogowaniem. Mam nadzieję, że wyjdzie dobrze. Widziałem że przede mną wypowiadała się też Ewelina z Keep Dreams Close. Myślę, że będzie to ciekawy materiał.
18. "Bełchatowska Piętnastka" przeszła do historii. Mnie jako totalnemu amatorowi podobało się bardzo i cieszę się, że w moim mieście jest bieg, z którego możemy być, jako bełchatowianie dumni. Kolejny bieg za rok, a ja już się nie mogę doczekać i jeśli nic nie stanie na przeszkodzie, to na pewno wezmę w nim udział! Aha, byłbym zapomniał - mój oficjalny czas to 1:35:29.

Oto kilka fotek autorstwa Agi :)









Od ostatniego wpisu kilka razy sobie pobiegałem a mój łączny przebieg wynosi obecnie 1439 km :) 

4 komentarze:

  1. Gratuluję wyniku Seba. Bardzo fajna relacja.
    Z Twojego opisu wynika, że chyba trochę za mocno zacząłeś. A pierwsza połowa dystansu powinna być ciut wolniejsza od drugiej.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki bardzo Fido. Przed biegiem cały czas myślałem o tym jak rozplanować sobie bieg, żeby w końcówce się nie zajechać. Najlepsze jest to, że miałem świadomość, by nie zaczynać zbyt mocno. Chciałem dobrze, wyszło jak zwykle :) Muszę zacząć bardziej kontrolować tempo podczas biegu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Początek biegu do którego sie długo przygotowujesz to zawsze duże emocje. Słowiańska dusza wyrywa do przodu, ciężko trzymać zaplanowane tempo. Zdarzało się, że pierwszy kilometr zawodów biegłem z telefonem w ręku i na bieżąco korygowałem prędkość (tzn zwalniałem).

      Usuń
    2. No własnie, niby wszystko fajnie i dobrze a potem przychodzi kryzys i ostatnie kilometry to potężna walka. Cóż, człowiek całe życie się uczy :)

      Usuń

Copyright © 2014 Seba Biega , Blogger